top of page

1967.Wiktor Ostrowski - Życie wielkiej rzeki - Warszawa 1967

 (opis zdjęcia) „Don Juan” , Jam Szychowski, konstruktor tamy na rzece Chimiray, i jego żona, towarzysz doli i niedoli, „dona Bronisława”.

 (opis zdjęcia) Pierwsza zbudowana w Argentynie tokarka, dzieło Jana Szychowskiego.

 

 Dzień powszedni w La Cachuera rozpoczynał „obrzędowo” , jeszcze przed wschodem słońca. W sypialni pomiędzy łóżkami ustawiał naftowy piecyk i grzał wodę na mate. Zaparzoną, aromatyczną mate podawał odpoczywającej jeszcze żonie. Niebawem na „matopicie” ściągała cała rodzina. Wtedy rozmawiało się o pracach w estancji, w zakładach przemysłowych, układało się plan dnia.

 Gdy wschodzące słońce zaglądało do okna, już dzwonił w warsztacie młot pana Jana lub głośno stukał motor obracający tokarkę. I tak do południa, a potem – do zmroku. Wieczorem, usadowiwszy się w fotelu, z podkurczoną chorą nogą – jeszcze od czasów młodości, gdy spławiał drzewo po Wielkiej Rzece – pan Jan oddawał się lekturze. Posiadał zresztą wcale niemałą bibliotekę.

 W sprawach plantatorskich na misjoneńskiej Czerwonej Ziemi don Juan uważany był za wyrocznię. Mówiono o nim : „Słyszy, jak yerba rośnie” , wiedziano, że jednym rzutem oka oceni, pod jaką uprawę nadaje się grunt. Proszono o konsultację przy zakładaniu młynów yerby – zwanej w Misiones zielonym złotem – przy budowie skomplikowanych urządzeń irygacyjnych na polach ryżowych. Wielokroć występował w charakterze arbitra-rozjemcy, którego wyrok nie podlega dyskusji. Decydowała prawość jego charakteru i mądrość życiowa.

Jest jeszcze coś, co  - szperając w starych dziejach – można skojarzyć z upadłym „państwem jezuickim”. To yerba mate, obecnie napój narodowy nie tylko mieszkańców pobrzeży Wielkiej Rzeki, ale też większości państw Ameryki Południowej.

Tak jak właściwości rośliny coca odkryli praojcowie Indian Kiczua – Inkowie (może nawet poprzedzający ich Nasca), a obecnie trudno sobie wyobrazić Indianina Kiczua, który by nie żuł stale liści coca, tak praojcowie Guaranów wynaleźli cudowny środek „podnoszący na duchu, gaszący pragnienie, rozjaśniający myśl”. Pili caa – napój z zalewanych gorącą lub nawet zimną wodą liści krzewu o tej samej nazwie.

 Z dawien dawna znana wśród Guaranów caa rośnie w lasach subtropikalnych, lecz jedynie na podłożu „ziemi czerwonej”, na żyznej glebie laterytowej Misiones, Paragwaju, południowej Brazylii. Guaranie zrywali w puszczy cienkie gałązki caa razem z liśćmi, suszyli nad żarem ogniska, rozcierali i po wsypaniu do małych tykw, zwanych przez nich mate, zalewali wodą, by potem sączyć gorzkawy,  aromatyczny napój przez cienką trzcinkę.

Jezuici, zakładając misje, osiedlając Guaranów w swoich reducciones, kazali wykopywać w puszczy młode krzewy z korzeniami i przesadzać w pobliże klasztorów. Tak powstały pierwsze plantacje caa. Ojcowie zakonu nazywali dziwną roślinę po prostu herba, po łacinie – ziele. Dla odróżnienia dodawali nazwę indiańskiego naczyńka do picia tego napoju – mate. Tak powstała nazwa herba mate, przyswojona w słownictwie hiszpańskim jako yerba mate.

 Od Guaranów zwyczaj picia yerba mate przejęli biali przybysze. Z plantacji przy reducciones suszone i mielone ziele transportowano daleko, spławiano wodami Wielkiej Rzeki. Rosło zapotrzebowanie, rosły jezuickie plantacje, dawały duży dochód. Picie yerba mate stawało się nałogiem. Ciekawy jest fakt rozpowszechnienia tego napoju, mimo że Święta Inkwizycja potępiła zarówno żucie liści coca, jak picie caa, widząc w ich działaniu nieczystą siłę. Trybunał inkwizycji w Limie surowymi karami obkładał „odprawiających praktyki czarownicze”.

 Nikłe ślady pozostały po „państwie jezuickim” , dżunglą zarosły plantacje yerba mate przy dawnych misjach. Jednakże bogactwem współczesnej Misiones jest właśnie yerba mate. Niepoślednią rolę w rozwoju związanego z nią przemysłu (plantacje, suszarnie, młyny) mieli i mają osadnicy polscy, colonos polacos. A znaczenie jego w gospodarce narodowej Argentyny łatwo sobie uświadomić wiedząc, że roczna konsumpcja w granicach tego państwa przekracza liczbę stu pięćdziesięciu milionów kilogramów wysuszonych i zmielonych liści yerba mate.

Picie yerba mate (naukowa,łacińska nazwa rośliny: ilex paraguariensis) wiązało się u Guaranów z pewnego rodzaju obrządkiem. Zaparzenie celebrował matero, naczyńko – mate podawał kolejno według stopnia godności pijących; w ten sposób krążyło ono niczym fajka pokoju. Zwyczaj ten przejęto od Guaranów i obecnie „matopicie” ma cechy obrządku towarzyskiego. Nie radziłbym nikomu w interiorze wzdrygać się przed niehigienicznym pociąganiem podanego napoju przez rurkę, z której pili już inni (nazywa się bombilla). Poczytano by to za obrazę. Można najwyżej wymówić się stwierdzając, że w ogóle nie pija się yerba mate.

 Przy sposobności wspomnę, że dla mnie osobiście – a jestem matero od lat kilkunastu – w czasie wędrówek po Ameryce Południowej picie yerba mate było i jest czymś w rodzaju barometru przyjaźni, nieomylną oznaką uczuć, jakie żywią do mnie spotkani ludzie. Jeżeli samotnego wędrowca witano świeżo zaparzoną yerbą – byłem spokojny. Jeżeli nie – wolałem opuścić dom czy nawet miejsce przy ognisku.

 Na koniec zdarzyła się okazja zrobienia filmu naprawdę pokazującego piękno Wielkiej Rzeki, tego, co kryje tropikalna selva.

 Na międzynarodowej wystawie w Madrycie Argentyna miała mieć swój pawilon. Rząd prowincji Misiones, korzystając z tej możliwości, zdecydował się zapropagować w Europie plon swoich plantacji – yerba mate. Otrzymaliśmy więc propozycję zrobienia propagandowego filmu, przedstawiającego plantacje yerby, żniwa, przeróbkę „zielonego złota prowincji” i rozmaite sposoby spożycia tego „zielska”. Zadanie nieskomplikowane i raczej dość nudne. Ale ministrem rolnictwa Misiones był wówczas syn Don Juana, Albin Szychowski, starszy brat Lalo. Prosiliśmy go o danie nam wolnej ręki w ułożeniu takiego scenariusza, który by obok samej propagandy yerba mate dał nam możność pokazania europejskim widzom – jak to wzniośle określiłem – „piękna ziemi misjoneńskiej”. Uzyskaliśmy na to zgodę, a ponadto obietnicę wszechstronnej pomocy na miejscu.

 W naszym scenariuszu film rozpoczynał się przedstawieniem legendy Indian Guarani. A więc: synek wodza leśnego plemienia – chory. Ku rozpaczy kacyka niknie w oczach. Jakaś wróżka-czarownica odprawia swoje modły i ogłasza, że: gdzieś daleko… w selvie koło Wielkiej Wody-Iguazu, rośnie krzak caa. Wywar z jego liści uzdrowi dziecko”.

 I wódz wysyła dwóch najdzielniejszych myśliwych, by odnaleźli cudowną roślinę i przynieśli jej gałąź.

 Czytelnik domyśli się, że taka nieskomplikowana bajeczka posłużyć nam miała do pokazania właśnie tej „dalekiej wędrówki dzielnych myśliwych” już widziałem ich przedzierających się przez gąszcz selvy, zwalczających tysiące przeszkód, przeprawiających się przez rzeki, polujących … no i nas – z aparatami. Pozostaje jeszcze tylko odszukać jakiejś gromady dzikich Indian i już możemy brać się do roboty.

 Ekspedycja filmowa, uzbrojona w jedną ciężką kamerę, drugą lekką, do zdjęć reportażowych – liczyła siedem osób. Do dyspozycji dostaliśmy dwa samochody i obiecano nam współpracę małego sportowego samolociku. Miesiące kwiecień i maj, czyli tutejsza jesień, były najlepszą porą do pracy w podzwrotnikowej puszczy.

 Zgodnie z propagandowym charakterem filmu na zakończenie pokazano, jak powszechnie używają Argentyńczycy napoju yerba mate. A więc pili mate cosida - zaparzaną jak herbatę – i uczniowie na szkolnych pauzach, i chorzy w szpitalu, i żołnierze w koszarach. Rodzina estancierów celebrowała wytworne matopicie po popołudniowej sjeście, pociągali z bombilla drwale przy ognisku, rybacy, peoni na plantacjach. Ostatnią scenkę nakręcono w kabinie pilota ogromnego pasażerskiego samolotu. Stewardessa wdzięcznie podaje pilotowi orzeźwiającą mate, a on, pociągając, spogląda w dół – właśnie przelatują nad Iguazu, pod nimi ogłuszający, narastający huk-grzmot spadającej masy wodnej. Autentyczne były nagrania magnetofonowe i autentyczne widoki, tylko że robione nie z pokładu olbrzyma, a w czasie akrobatycznych lotów malutkiego samolociku, którego motorek nie miał prawa wtedy nie tylko stanąć, ale nawet… zakrztusić się.

bottom of page